Nadszedł koniec mojej przygody ze studiami w Belgii – i też ze studiami w ogóle. Przyjechałam tutaj blisko 2 lata temu, a pod koniec czerwca obroniłam magisterkę i tydzień później poszłam na ceremonię zakończenia studiów. Na początku czerwca odwiedzili mnie rodzice i oprowadzając ich, mogłam sobie przypomnieć, jak to było zwiedzać miasto po raz pierwszy. Udało mi się zrobić też sporo zdjęć, więc potraktuję je jako pretekst, aby opowiedzieć co nieco o studiach.
Nazwa KU Leuven rozwija się do Katolicki Uniwersytet w Lowanium, jednak w praktyce nikt nigdy nie rozpakowuje literki „K” i ma ona raczej głównie historyczny charakter. Ale można mówić Polakom, że studiuje się na KUL-u i zbierać zmartwione spojrzenia.
Uniwersytet został założony w 1425. Obecnie zajmuje dość wysokie miejsca w światowych rankingach: 61 w 2024 QS World University Rankings, 95 w rankingu szanghajskim, 42 w Times Higher Education ranking. Konkretne dziedziny (szczególnie kierunki medyczne) potrafią być jednak znacznie wyżej. 7 kierunków licencjackich jest prowadzonych po angielsku: lingwistyka stosowana, business administration, business engineering, European studies, filozofia, teologia oraz engineering technology. Ten ostatni to mniej więcej nasz odpowiednik wszelkich kierunków inżynierskich – tutaj studiuje się najpierw ogólną „inżynierię”, a potem wybiera się bardziej konkretną specjalizację. Na poziomie magisterki i Advanced Master (to u nich dodatkowy możliwy stopień studiów, który można podjąć po ukończeniu zwykłej magisterki) większość kierunków jest prowadzona po angielsku.
Czesne kosztuje 1000€ rocznie (dla studentów UE), wynajem pokoju w akademiku obecnie ok. 460-670€ miesięcznie.
Miasto
Leuven kształtem przypomina koło i ma jakieś 2km średnicy. Kampus nauk ścisłych leży dodatkowe 2 kilometry poza miastem, więc w sumie najdłuższy dystans do przejechania za jednym razem to 4 km. Miasto jest również wybitnie nieprzyjazne samochodom, co sprawia, że poruszanie się po nim rowerem to czysta przyjemność.
Gdziekolwiek się nie mieszka, wszystkie knajpy i bary są w odległości do 10 min przejażdżki. Kocham Warszawę, ale tam samo wyjście z mieszkania, zjechanie windą na dół i dojście na najbliższy przystanek potrafi tyle zająć.
Zabudowa miasta jest w większości zabytkowa ze średniowiecznymi budowlami w centrum i bardziej nowoczesnymi i industrialnymi osiedlami na obrzeżach. W środku miejskiego okręgu rozsiane są budynki uniwersyteckie należące głównie do administracji oraz nauk społecznych, humanistycznych i inżynierskich. W samym centrum znajduje się Duży Rynek z typowo turystycznymi knajpami oraz Stary Rynek okrążony ze wszystkich stron barami i klubami. Od centrum odchodzi też kilka wąskich uliczek wypełnionych ogródkami restauracyjnymi. Jednymi z ciekawszych miejsc są też park oraz klimatyczny XVII-wieczny beginaż.
W pierwszych tygodniach po przeprowadzce zbierałam szczękę z podłogi na każdym rogu i nie mogłam uwierzyć, że widok z okna w lokalnym fast foodzie to wielka gotycka katedra. A potem się przyzwyczaiłam.
Studia
Ciężko mi porównać moje studia w Belgii ze studiami w Polsce, bo w obu krajach studiowałam nieco inne kierunki i na innym poziomie i podejrzewam, że największe różnice wynikają z tego powodu. W Polsce skończyłam licencjat z informatyki na Uniwersytecie Warszawskim, który – delikatnie mówiąc – do najłatwiejszych nie należy 🤡. W Belgii natomiast zrobiłam magisterkę z bioinformatyki, która jako dziedzina wykorzystuje sporo statystyki i programowania, ale jako narzędzia do odkrywania biologii, a nie główne przedmioty zainteresowania. Z samą informatyką ma więc niewiele wspólnego.
Moim głównym celem nim zaczęłam magisterkę było studiowanie nauk przyrodniczych i zastosowania w nich informatyki. W czasie licencjatu wzięłam dwa przedmioty bioinformatyczne, więc miałam minimalne doświadczenie z tą dziedziną i w niej pokładałam największe nadzieje. Większość programów na różnych uczelniach wymagała jednak wcześniejszego doświadczenia z biologią, którego oczywiście nie miałam. Spośród tych, które akceptowały „nowicjuszy”, większość oferowała typowo informatyczne przedmioty, które po prostu wykorzystywały dane biologiczne, ale nie uczyły za bardzo samej biologii.
Proces wyboru studiów i rekrutacji opisałam zresztą już 2 lata temu: Rekrutacja na studia zagranicą.
KU Leuven wybrałam, ponieważ 1. semestr studiów był prawie w całości poświęcony nauce podstaw biologii (lub podstaw programowania – zależnie od tego, co się studiowało wcześniej), a dopiero później włączane były bioinformatyczne przedmioty. Jestem fanką uczenia „od szczegółu to ogółu”, więc podobał mi się ten układ. Mniej podobała mi się ilość statystyki i machine learningowych przedmiotów, z którymi w tamtym momencie nie wiązałam żadnej przyszłości. Jak na ironię, oczywiście właśnie one były dla mnie najłatwiejsze i z nimi związana była moja praca magisterska.
Po dwóch latach mogę powiedzieć, że moje cele zostały spełnione. Nauczyłam się biologii do poziomu, na którym nie chciałam już wiedzieć więcej. Dodatkowo nauczyłam się też statystyki, ML-a i sieci neuronowych, z którymi wcześniej nie wiązałam przyszłości, ale które obecnie mi się przydają. Nauczyłam się też czytania prac naukowych, z którymi wcześniej w ogóle nie miałam kontaktu. Ogólnie dostałam wszystko to, czego chciałam i więcej.
Studenci kierunku zdają się raczej dzielić opinię, że studia są trudne. Uzasadniają to głównie liczbą przedmiotów, które mieliśmy w każdym semestrze (7-9) i tym, że liczba ECTS-ów często nie odpowiadała wysiłkowi, który trzeba było włożyć w zaliczenie. Duża liczba przedmiotów oznacza też długi okres sesji (3-4 tygodnie). Istnieje tu tylko jedna sesja poprawkowa, więc czy się nie zda czegoś w styczniu czy w czerwcu – poprawkę ma się we wrześniu.
Z mojej perspektywy studia tutaj były dużo łatwiejsze niż mój licencjat i nie narzekałam raczej na wiele poza długością sesji i długością wykładów (ponad 3 godziny!), ale myślę, że więcej to świadczy konkretnie o moim licencjacie niż o studiach w Belgii.
Na początku studiów pokazali nam rozpiskę, z której wynikało, że studenci powinni spędzać ok. 42 godziny tygodniowo, żeby osiągnąć satysfakcjonujące wyniki. Ja w ciągu semestru wkładałam na pewno wysiłek w oddawanie na czas prac zaliczeniowych (których w 3. semestrze było dość sporo, ale w pozostałych niewiele). Po 1. semestrze nie chodziłam jednak zbytnio na zajęcia ani też na pewno nie studiowałam na bieżąco wykładów. Przed każdym egzaminem uczyłam się w trybie przyśpieszonym przez 3-7 dni całego materiału – głównie przerabiając egzaminy z poprzednich lat – i miałam tylko dwie wrześniowe poprawki. Nie celowałam jednak w wysokie oceny – te były zresztą zwykle niespecjalnie związane z tym, jak pewnie czułam się z materiałem. Ostatecznie jako jedna z zaledwie kilku osób skończyłam studia w terminie i nawet z wyróżnieniem. Nie jestem przy tym jakimś wielkim mózgiem (licencjat zajął mi 5 lat).
Największa zaleta
Największym naukowym plusem całych studiów tutaj była dla mnie praca magisterska. Magisterka jest bowiem tradycyjnie odbywana w którymś z uniwersyteckich laboratoriów (może też być we współpracy z jakimś zewnętrznym labem). Wyglada to tak, że nieco ponad rok przed końcem studiów uczelniane zespoły badawcze ogłaszają potencjalne tematy prac, którymi mogłyby się zaopiekować. Zwykle są to tematy związane bezpośrednio z projektami danego labu i pracą doktorską któregoś z członków, który zostaje później opiekunem studenta.
Tematy są dosyć różnorodne i można było też zaproponować swój własny, o ile jakiś zespół badawczy zgodzi się go przyjąć. Moja magisterka polegała na zaprojektowaniu modelu sieci neuronowych do integracji różnych analitów pochodzących z tej samej tkanki (tzn. np. mRNA z białkami zebranymi z tych samych komórek). Kasper analizował bakterie odpowiedzialne za pewną chorobę warzyw. Koleżanka z mojego labu tworzyła symulacje mutacji występujących przy zapłodnieniu. Było też sporo tematów związanych z przewidywaniem struktury białek, symulacją rozwoju organów, badaniem Alzheimera czy analizą mikrobiomu w kontekście zapalenia jelit. Każdy musiał wybrać dwa tematy, które mu najbardziej pasowały, ale uprzednio należało odbyć rozmowę z potencjalnym opiekunem pracy, żeby sprawdzić, czy jesteście oboje gotowi na roczny związek. 🙂
Droga po otrzymaniu swojego tematu zależała już od konkretnego labu. Zwykle jednak było się do jakiegoś stopnia włączonym w jego codzienną pracę. Jeśli ktoś miał zacięcie naukowe i potencjalny doktorat w planach, to miał sporo możliwości, aby się wykazać.
Z założenia jednak nie pisało się pracy magisterskiej „do szuflady”. Musiała mieć jakiś związek z rzeczywistością.
Na kampusie nauk ścisłych jest spory las i między zajęciami można odpocząć w miłej scenerii.
Inne plusy i minusy
Miłą rzeczą jest okres 2 tygodni przed każdą sesją egzaminacyjną, który jest wolny od zajęć i z założenia ma być przeznaczony na naukę. Zdecydowanie brakowało mi tego w Polsce.
Oznacza to też więcej wolnego od zajęć. Semestr zimowy zaczyna się w ostatnim tygodniu września i kończy przed świętami. Semestr letni zaczyna się w połowie lutego i kończy z końcem maja. Ferie wielkanocne trwają całe 2 tygodnie (co wynagradza oczywisty brak majówki).
Największą wadą programu według mnie był zupełny brak feedbacku. Wiele przedmiotów zawierało projekty zaliczeniowe, których oceny nie poznało się nigdy – została jedynie dodana to oceny końcowej, którą otrzymywało się na koniec semestru. Teoretycznie można było poprosić o feedback po egzaminie: w ciągu tygodnia trzeba było wysłać maila do wykładowcy z prośbą o komentarz do swojej oceny. Wysłałam taki raz i w odpowiedzi otrzymałam po 2 miesiącach link do 3 minutowego spotkania na zoomie, na którym okazało się, że moje punkty zostały źle policzone, ale zmiana oceny na tym etapie była problematyczna. Ostatecznie udało się jej dokonać, ale zniechęciło mnie to do dalszych prób komunikacji z wykładowcami. Od znajomych z innych kierunków też słyszałam podobne historie.
To było dla mnie sporym szokiem w porównaniu z moimi doświadczeniami z Wydziału Matematyki UW, gdzie konsultacje z prowadzącymi były promowane na każdym kroku, feedback był udzielany domyślnie przy każdym projekcie, a spotkanie z wykładowcą po egzaminie było standardem.
Nie wydaje mi się, aby feedback miał aż tak wielkie znaczenie w przypadku nauk biologicznych, gdzie ocena jest zwykle po prostu proporcjonalna do tego, jak dokładnie opiszesz system, o który pytają na egzaminie. Jednak w przypadku programowania czy pisania statystycznych raportów nie ma innej drogi niż uczenie się na błędach. A bez feedbacku nie ma uczenia się na błędach. A bez uczenia się na błędach nie ma pałacu.
W centrum miasta można poczuć się jak w dark academia dream, ale na kampusie nauk ścisłych można poczuć się… jak w domu.
Sporym zaskoczeniem dla mnie było, że wszystkie zajęcia mieliśmy zwykle w różnych budynkach. W Warszawie wszystkie wykłady i ćwiczenia miałam zawsze w budynku wydziału. Tutaj w budynku wydziału miałam może jeden albo dwa wykłady. Jeśli w ciągu dnia były trzy wykłady, to trzeba było przemieszczać się między budynkami – a czasem i kampusami. Z jednej strony było to dość męczące, ale z drugiej można było pozwiedzać różne budynki i przewietrzyć się.
Życie studenckie
Ten aspekt jest dla mnie w dużej mierze połączony z architekturą miasta. Uniwersytet jest duży i zajmuje znaczącą część miasta i jego okolic. Naturalnie więc w okolicy będzie dużo miejsc przeznaczonych dla studentów lub przynajmniej popularnych wśród nich. Nieważne też gdzie mieszkają twoje studenckie psiapsióły, zawsze będą w promieniu 3 km.
Uniwersytet ma kilkanaście akademików w Leuven i jest to pewnie najlepsze miejsce, aby rozwinąć swoje życie społeczne. Akademiki mają różny standard i różną cenę: ja mieszkałam w budynku sprzed kilku lat w standardzie IKEA i z własną łazienką, a Kasper mieszkał w starym klasztorze z własnym ogrodem i zabudowanym kominkiem po środku pokoju. Wiele zależy na pewno od szczęścia, ale ja w tym roku trafiłam na świetny skład współlokatorów i organizowaliśmy wiele wspólnych kolacji, popijaw i wyjść.
Po wszystkich latach współlokatorstwa i akademika nie mogę się doczekać posiadania całego mieszkania tylko dla siebie, ale muszę przyznać, że ostatni rok był najlepszym pożegnaniem ze studenckim mieszkalnictwem, jakie mogłam sobie wymarzyć.
Każdy wydział ma swój własny bar. Jest też jedna barokawiarnia przeznaczona dla wszystkich międzynarodowych studentów i Erasmusów. Tam przesiedzieliśmy z Kasprem chyba połowę studiów. Sama sieć Erasmus działa też bardzo prężnie i organizuje regularnie wiele wydarzeń i wycieczek. Ja przez rok brałam udział w ich cotygodniowych sesjach siatkówki.
Co do sportu to też nie ma co narzekać, bo oferta jest ogromna i obejmuje zajęcia z mniej i bardziej egzotycznych sportów. Poza zajęciami można też samodzielnie za darmo zarezerwować kort, salę czy boisko.
Poza tradycyjnymi bibliotekami jest też sporo co-workingowych przestrzeni, gdzie można zarezerwować stolik i w ciszy pracować razem z resztą kujonów.
Natomiast większość kół zainteresowań może raczej używać niderlandzkiego jako głównego języka. Ja z tego powodu zrezygnowałam z dołączenia do uniwersyteckiego chóru.
Po kampusie jest też rozsianych kilka uniwersyteckich stołówek. Jakość jedzenia jest… stołówkowa. Zależnie od dnia można trafić na kilka dań, które pozytywnie wyróżniają się smakiem. Ale całość kosztuje zwykle 5€ (w 2022/2023) i można prosić o dokładkę frytek bez ograniczeń. Kasprowi zdarzało się tam jeść nawet dwa razy dziennie, ja się raczej trzymałam z daleka po pewnej przykrej przygodzie z grochówką w 1. semestrze 💀.
Koniec studiów
No i stało się. 7 lipca 2023 oficjalnie ukończyłam studia. 🙂 Ceremonia zakończenia studiów była dość prosta. Zebrano nas wszystkich wraz z rodzinami w dużej auli. Były mowy rektora i dziekana, a potem wyczytywane były nazwiska wszystkich absolwentów wraz z ich opcjonalnymi wyróżnieniami (których wcześniej nie znaliśmy). Dyplomu nie dostałam, bo dyplom ma przyjść pocztą. Na koniec jeszcze tylko wspólna fotka ze wszystkimi profesorami i czas na przyjęcie. Na trawniku rozstawiono dla nas duży namiot, w którym znajdował się bar i stoliki z przekąskami. Jak to w Belgii, obok szampana było kilka rodzajów piwa do wyboru.
A teraz czas na wakacje… pracę na pełen etat. 🙂
Dodaj komentarz