
Spis treści
- Wstęp
- Laponia
- Kilpisjärvi
- Blåisvatnet
- Tromsø i Sommarøy
- Rottenvikfossen
- Alta
- Nordkapp
- Powrót
- Podsumowanie
Dla osób żądnych konkretów (skąd, dokąd, w ile, jak) polecam przejście do sekcji Podsumowanie. A dla szlachty jest cała reszta.
To wyjazd, który Kasper proponował od bardzo dawna, ale mnie jakoś nigdy nie ciągnęło do Norwegii i nie odpowiadałam zbyt entuzjastycznie na jego pomysły. Dlaczego ktoś mógłby zwlekać z odwiedzeniem przepięknej Norwegii? Chyba właśnie dlatego, że nasłuchałam się przez lata o jej wspaniałości i nie emocjonował mnie tak basic kierunek. Ale Kasper wciął nalegał, a że pozostałe tegoroczne wyjazdy były do miejsc przeze mnie wybranych, to w końcu targnęło mną poczucie winy i zgodziłam się.
Przypomniałam sobie też, że taki roadtrip przez kontynent ze znajomymi to było moje nastoletnie marzenie, a nie ma nic bardziej satysfakcjonującego niż spełnianie młodzieńczych marzeń dorosłymi pieniędzmi.
Było nas czworo, mieszkaliśmy w namiocie. Ja, Kasper i zgarnięci z Warszawy Martyna i Bartek.
Zaczynaliśmy i kończyliśmy w Oulu w domu rodzinnym Kaspra z oczywistych powodów logistycznych. W Oulu wynajęliśmy też samochód i kupiliśmy dodatkowy namiot oraz śpiwory, bo uznaliśmy to za bardziej opłacalne niż płacenie za dodatkowy bagaż do samolotu.

Jechać zaczęliśmy więc z Oulu. To znaczy ja i Kasper zaczęliśmy. Bo Bartek i Martyna dostali ofertę nie do odrzucenia od taty Kaspra, żeby do pierwszego przystanku na naszej drodze zostać podrzuconym awionetką, którą wynajął tego dnia. Spotkaliśmy się więc na lotnisku w Kemi (jakieś 1,5h na północ od Oulu) i dopiero wtedy ruszyliśmy w pełnym składzie stronę naszego pierwszego campingu w okolicy Muonio.

Laponia

Ho-ho-ho. Droga z Kemi do Muonio zajmuje ok. 3,5h, więc wynik dnia pierwszego to ok. 5h jazdy i co najwyżej 3 prawie-potrącone renifery. Wyruszyliśmy z Oulu późnym popołudniem, więc na miejsce dotarliśmy późnym wieczorem. Nasz pierwszy nocleg mieliśmy zarezerwowany na campingu Rajamaa przy granicy szwedzko-fińskiej. Po wyjściu z auta przywitały nas od razu największe klejnoty lapońskiego lata: piękne widoki, północne słońce i armie komarów.
Nie wiem, czy została mi jakaś krew w dłoniach po rozłożeniu namiotu, bo wszystko wyżarły te małe skurwiele. Tylko w dłoniach, bo mimo 25 stopni na zewnątrz oczywiście chodziliśmy w długich spodniach i bluzach z ciasno ściągniętym kapturem, więc reszta ciała była osłonięta. Po szybkim prysznicu zgromadziliśmy się jeszcze w małej chatce wokół ogniska, żeby pożywić się chipsami i piwem, zanim komary nie wygoniły nas również stamtąd.

Nad ranem obudziło nas bzyczenie pod tropikiem namiotu i palące słońce. Z sukcesem udało nam się ugotować kawę i owsiankę na turystycznej kuchence, którą zabraliśmy ze sobą. W trakcie śniadania zaczepił nas też właściciel campingu. Na wieść, że jesteśmy z Warszawy powiedział, że pierwszy raz w Polsce był w ’76. A drugi w 1980 w Gdańsku, gdzie jako student wkradł się do centrum dowodzenia protestów, podając się za szwedzkiego dziennikarza. Zrobił sporo zdjęć, w tym jedno pewnemu wąsatemu elektrykowi.




Koło południa wyruszyliśmy w stronę Kilpisjärvi, ale po drodze zatrzymaliśmy się w sympatycznym sklepie z pamiątkami.




Kilpisjärvi


W Kilpisjärvi zatrzymaliśmy się na obiad. Kasper miał nadzieję, że uda nam się pójść na szlak w okolicy, ale mieliśmy przed sobą jeszcze kilka godzin jazdy i uznaliśmy, że to za dużo jak na jeden dzień. To ponoć klasyczna decyzja, którą podejmuje większość turystów, bo Kilpisjärvi odwiedza się często po drodze do Norwegii, a rzadziej samo z siebie.





Blåisvatnet

Pojawia się å w nazwach, więc wiadomo, że przekroczyliśmy granicę. Zaraz po wjeździe do Norwegii pojawiają się GÓRY. Tak jakby Norwegowie specjalnie obrysowywali dookoła każdy przygraniczny masyw, żeby mieć pewność, że Finlandia na pewno niczego wyższego niż pagórek nie dostanie. A może to Finowie stwierdzili, że wystarczy im męczenie się z komarami i ruską granicą, więc nie potrzeba im dodatkowo borykać się z lawinami i turystami wychodzącymi w góry w klapkach? Co ciekawe, w 2018 Norwegia próbowała dać Finlandii szczyt góry z okazji jej setnych urodzin, ale po namyśle uznała pomysł za niezgodny z norweską konstytucją, która głosi, że Norwegia jest niepodzielna.
W każdym razie po ok. 2,5h od Kilpisjärvi dotarliśmy do kolejnego przystanku na drodze, oznaczonego na mapie dumnie „Początek szlaku na Blåisvatnet” (Blåisvatnet trail head). Na miejsce standardowo dotarliśmy późnym wieczorem, ale jak słońce stoi całą dobę na niebie, to znika motywacja do cumowania przed zmrokiem.
„Początek szlaku na Blåisvatnet” to sporej wielkości płatny parking z dwiema latrynami, od którego prowadzi ścieżka nad – niespodzianka! – jezioro Blåisvatnet. Wokół ścieżki rosną niskie drzewka, nieopodal strumyk płynie z wolna, a na wprost widać szczyty skalistych, ośnieżonych gór. Nie dziwota, że miejsce jest popularne wśród biwakowiczów.
Był to nasz pierwszy biwak „na dziko”. No chyba, że uznajemy latryny za zbyt wysoki poziom cywilizacji (w jednej z nich na półce stoi nawet portret norweskiej pary królewskiej). Ogólnie planowaliśmy wycieczkę tak, żeby przynajmniej co dwa dni móc wziąć prysznic. Tego dnia rekompensatą za brak prysznica była możliwość zasypiania przy szumie potoku.





Ja w bonusie do szumu potoku dostałam też z rana przeziębienie. Nie było w nocy specjalnie zimno, ale wieczorem po wejściu do śpiworka bardzo nie chciało mi się wyjść, żeby jeszcze założyć bluzę i mam za swoje. Obudziłam się rano, żeby zjeść – niespodzianka! – owsiankę z turystycznej kuchenki i wróciłam do spania, podczas kiedy reszta poszła kilka kilometrów pod górę sprawdzić, czym jest Blåisvatnet.








Gdyby to Polacy dotarli pierwsi nad Blåisvatnet, zapewne nazwaliby je swojsko Czarnym Stawem albo Źródłem Wywaru z Igi Świątek. Norwegowie mieli jednak mniej polotu, więc stwierdzili, że to po prostu Niebieskie Jezioro.
Niestety przekazując reszcie ekipy aparat, zapomniałam włączyć z powrotem auto-focus, więc nigdy nie dowiemy się, jak jezioro wygląda w pełni swojej ostrości. Jest to albo dowód nieudolności moich przyjaciół albo ich wielkiego sprytu, bo sami ocenzurowali sobie foteczki, które wiedzieli, że będę tu wrzucać. A było co cenzurować, bo Kasper i Bartek zdecydowali się popływać.
Gdy spytałam się ich, czy było zimno, to powiedzieli, że było zimno. A to są ludzie, którzy lubią tarzać się nago w śniegu, więc nie rzucają takich słów na wiatr.





Po przespaniu całego dnia i zjedzeniu paczki żelek poczułam się na siłach wyruszyć znów w drogę. Moje siły były dość istotne, bo w Norwegii tylko ja prowadziłam samochód (inaczej moja choroba lokomocyjna nie wytrzymałaby norweskich zakrętów). Tego dnia szykowaliśmy się na chwilowy powrót do cywilizacji i odwiedziny w Tromsø. Najpierw czekała nas jednak przeprawa promem.









Tromsø

Zdecydowaliśmy, że w Tromso zostaniemy na noc w hotelu, żeby być blisko centrum miasta i żebym miała szansę do końca wyzdrowieć w cieple. Wbrew pozorom hotel nie był aż takim wydatkiem, ale za to za dobę parkingu musieliśmy zapłacić małą fortunę. Wieczorem poszliśmy jeszcze do knajpy o nazwie Egon, jednej z niewielu, które były jeszcze otwarte w niedzielę o 22. W niedzielę cały dzień mieli bufet pizzowy za 179 koron (~65 zł), więc najedliśmy się na zapas. Kusiło mnie, żeby odwiedzić jeszcze jakiś bar, ale po kolacji byliśmy tak zmęczeni, że zasnęliśmy zaraz po powrocie do hotelu i obudziliśmy się dopiero chwilę przed 12 następnego dnia.

Parking opłacony mieliśmy do późnego popołudnia, więc następny dzień spędziliśmy włócząc się po mieście. Tromsø jest intrygujące, bo wśród pokrytych jedynie trawą skał spodziewałabym się może małej, odciętej od świata wioski. Tymczasem Tromsø posiada wszelkie cechy sporego, nowoczesnego miasta. To śmieszne wrażenie towarzyszyło mi zresztą często na północy, bo podobne krajobrazy widywałam jedynie w wyższych Tatrach czy Alpach i podświadomie próbowałam przenosić górskie skojarzenia tutaj.















Kolejną pinezką na mapie była położona niedaleko Sommarøy – wyspa i wioska pełna letniskowych domków i chyba najbardziej wakacyjnych widoków, jakie można sobie wyobrazić. Nasz pierwotny plan zakładał nocleg na miejscu, ale z powodu lekkiego zawirowania z hotelem na Nordkappie, mieliśmy tylko 2 dni, żeby tam dotrzeć i zostanie na Sommarøy nie bardzo się kalkulowało. Poszliśmy więc na kompromis i postanowiliśmy pojechać na wyspę, zjeść kolację na plaży i przed nocą zawrócić i pojechać do kolejnego miejsca biwaku.











Gdzieś w górach Lyngen

Nasza kolejna miejscówa nosiła nazwę „parking przy szlaku na Rottenvikfossen”. Dotarliśmy tam o 2 w nocy, po 4h jazdy bez przerwy i całym dniu chodzenia. Tym razem parking i pobliski las były puste, więc mieliśmy prawdziwe górskie zacisze całe dla siebie.
O 6 rano obudziło nas przechodzące stado owiec (każda z dzwonkiem przy szyi).

Na śniadanie – dla odmiany – owsianka, a potem krótka wycieczka na pobliski szlak.










Alta

Następnej nocy wypadała kolej na camping z prysznicem, żeby na Nordkappie pojawić się z klasą. Camping był dość gęsto upakowany przyczepami i namiotami – zresztą był to trzeci camping, w którym pytaliśmy o wolne miejsce i jedyny, który zgodził się nas przyjąć. Ostatecznie namioty rozstawiliśmy w lesie poza terenem campingu, a do środka przedzieraliśmy się przez dziurę w ogrodzeniu. Pobyt był luksusowy – wieczorem prysznic, a na śniadanie owsianka z prawdziwej kuchenki.






Kilka osób pytało mnie, czy tak daleko na północ to w lipcu leży już śnieg. Leży, ale solidnie roztopiony.
Nordkapp

I w końcu wisienka na torcie.
Po całej dotychczasowej wycieczce nie nastawialiśmy się na wielkie przeżycia na Nordkappie. W końcu jak cokolwiek mogłoby przebić norweskie góry, fiordy i Sommarøy? Za Altą krajobraz jednak zaczął zmieniać się dość szybko. Wyjechaliśmy tymczasowo z gór, aby wjechać w tapetę Windowsa XP. Co jakiś czas mijaliśmy większe i mniejsze jeziora. Widok sam w sobie nie był niczym nowym, ale poza drogą nie było właściwie żadnego śladu człowieka. Żadnych wiosek, przystanków, ogrodzeń. Tylko trawa, jeziora i wielkie nic. Dziwne to uczucie. Ja się czułam jak w świeżo wygenerowanej planszy z gry komputerowej.
Ostatecznie jednak wróciły góry – wraz z gęstą mgłą, która blokowała nam widoki pierwszego dnia.




Na tę noc mieliśmy zarezerwowany domek. I jak tylko po raz pierwszy usiedliśmy na łóżkach i skorzystaliśmy z prawdziwej łazienki, to wiedzieliśmy, że na jednej nocy się nie może skończyć. Nie mogliśmy przedłużyć pobytu w naszym domku, ale inny – droższy, ale z lepszym widokiem – był wolny. Decyzję podjęliśmy szybko, a potem spędziliśmy chwilę na jej racjonalizowaniu, ale ostatecznie uznaliśmy, że skoro Nordkapp miał być naszym docelowym miejscem podróży, to ma sens spędzić w nim więcej niż jeden dzień.
To oznaczało, że wieczorem mogliśmy zaliczyć szybką wizytę w supermarkecie i odpoczywać, bo na piesze wycieczki był czas drugiego dnia.

Nordkapp wcale nie jest najdalej wysuniętym na północ punktem Europy. Jest nim wierzchołek sąsiedniego półwyspu, do którego można dotrzeć śliskim, błotnistym szlakiem po kamieniach – w jakieś 8h w obie strony. Na „fejkowy” przylądek można dojechać samochodem. Nie rozstrzygnęliśmy, która opcja jest lepsza, więc podzieliliśmy się na dwie grupy: ja i Kasper pojechaliśmy na Nordkapp, a Bartek z Martyną odważnie wyruszyli na szlak.









Po powrocie pogratulowaliśmy sobie wyboru zostania dodatkową noc na Nordkappie. Nasz domek miał własny pomost i piękny widok na wodę ze środka. Czekanie 6h na powrót Bartka i Martyny ze szlaku było czystą przyjemnością.


Powrót
W drodze powrotnej wybraliśmy najszybszą możliwą trasę z powrotem do Oulu, co oznaczało tylko jeden nocleg po drodze w Finlandii. Wybór konkretnego miejsca podyktowany był moją chęcią zjedzenia muikku (smażonej sielawy), więc musieliśmy znaleźć pole namiotowe blisko restauracji, która je serwuje. Znaleźliśmy, pospaliśmy i kontynuowaliśmy dalej.
Po drodze zajechaliśmy jeszcze do miejscowości, w której Kasper odbywał służbę wojskową. Koszary miały mniej krat w oknach niż budynek naszego liceum, więc musiał nam je pokazać palcem.

Ostatnim przystankiem była wioska św. Mikołaja w Rovaniemi. Tam spędziliśmy chwilę przeglądając różne turystyczne gadżety. Poszliśmy też na spotkanie ze św. Mikołajem, z którego wyszłam 35€ biedniejsza, ale bogatsza o wspólne zdjęcie nas wszystkich z Mikołajem (zdzierstwo, wiem).


Z powrotem w Oulu odespaliśmy jeszcze jedną noc, a później Bartek z Martyną ruszyli do Warszawy, a my pojechaliśmy nocnym pociągiem do Helsinek i tak zakończyła się nasza północna wyprawa.
Podsumowanie
Nasza trasa
- 1 dzień: Oulu –> (1h 17’) –> Kemi –> (3h 20’) –> Rajamaa AB, Muodoslompolo
- na noc: camping z prysznicem
- 2 dzień: Rajamaa –> (2h 40′) –> Kilpisjärvi –> (2h 20′ ) –> Blåisvatnet parking
- na noc: namiot na dziko
- 3 dzień: Blåisvatnet –> (2h 40’) –> Tromsø
- na noc: hotel
- 4 dzień: Tromsø –> (1h 10’) –> Sommarøy –> (3h 20′) –> Rottenvikfossen parking
- na noc: namiot na dziko
- 5 dzień: Rottenvikfossen –> (4h) –> Alta
- na noc: camping z prysznicem i kuchnią
- 6 dzień: Alta –> (3h 30′) –> Nordkapp
- na noc: domek
- 7 dzień: Nordkapp
- na noc: domek
- 8 dzień: Nordkapp –> (6h) –> Saariselkä
- na noc: camping z prysznicem
- 9 dzień: Saariselkä –> (2h 50′) –> Rovaniemi –> (2h 40′) –> Oulu
Inne informacje
- Mieliśmy 2 kierowców, ale niewiele się zmienialiśmy, w Norwegii prowadziłam właściwie tylko ja, w Finlandii Kasper.
- My zwiedzanie robiliśmy z południa na północ, od Finlandii przez północną Norwegię. Serdecznie nie polecam roadtripu w drugą stronę, bo jak się naoglądacie fiordów, gór i wysp, to poprzeczka będzie za wysoko.
- Nie wiedzieliśmy, ile starczy nam wytrwałości do spania w namiocie i jak straszny w naszym wieku będzie ból pleców, więc na prawie każdą noc mieliśmy „na w razie czego” zarezerwowany pobyt w hotelach/B&B po drodze. Czasem korzystaliśmy, czasem anulowaliśmy dzień przed. Kasper tylko raz zapomniał o jakiejś rezerwacji, co zmusiło nas do szybszego dotarcia na Nordkapp, ale ostatecznie w sumie na dobre nam wyszło.
- Bilans:
- Liczba prawie-potrąconych reniferów: 437819
- Liczba Polaków spotkanych po norweskiej stronie: error integer overflow
- Do dmuchania materaca nożną pompką o 4 nad ranem w środku lasu polecam „Odę do radości”: doskonałe tempo, posłanie do snu będzie gotowe prestissimo.
- Do Norwegii nie wolno wwozić ziemniaków, a do UE nie wolno wwozić praktycznie niczego poza bananami.