Dużo budynków, dużo narzekania, jeszcze więcej zdjęć.
Jeżeli coś dobrego miałabym o Nowym Jorku powiedzieć, to na pewno jest wybitnie fotogeniczny. I stworzony dla analogowej fotografii.
Kasper miał na liście miejsc do odwiedzenia Barnes&Noble. For the record: wciąż podtrzymywał swój wybór po odwiedzeniu za mną kilku innych księgarni i wiedząc, jak to się najpewniej skończy.
Nie określiłabym się zapaloną czytelniczką, bo czytam raczej zrywami kilka razy do roku. Od dobrych 10 lat siedzę też na kindlu i stronię od papierowych książek. Czy przeszkodziło mi to w jakikolwiek sposób w dokładnych eksplorowaniu wszystkich pięter Barnes&Noble? A skądże. RIP 4 godziny z naszego życia.
SAY WHAT YOU LIKE, ROBOT.
Pewnego popołudnia dostałam takiego głodu cukru, że spędziłam dobre 40 min błąkając się po East Village i szukając czegoś, co mnie nasyci. Tym sposobem trafiłam do Veniero – starej włoskiej cukierni z 1894 roku. Moje serce od razu skradło ich red velvet cake, ale wybór był taki, że kolejne 40 min mogłabym spędzić przeglądając ciasta za ladą. Wróciłam tam jeszcze jeden raz – tym razem z Kasprem i zajmując stolik w środku – i było to zdecydowanie jedno z moich ulubionych miejsc w NY.
Wyznanie: w czasach głębokiego nastolęctwa spisałam swoją bucket listę i do tej pory mam ją zachowaną na dysku. Jej kolejne punkty były dość randomowe i inspirowane głównie blogerkami, które wówczas śledziłam. Było tam również jedno oddly specific marzenie: zjeść kolację na dachu wieżowca w Nowym Jorku w letni zachód słońca. Żartem zdradziłam je pewnego dnia Kasprowi i on postanowił potraktować je absolutnie poważnie.
Ostatniego dnia przed wyjazdem tuż przed zachodem słońca siedzieliśmy więc na dachu restauracji Nearly Ninth z kieliszkami w ręku i pięknym widokiem na całą okolicę.
Czy czułam euforię z powodu wypełniania życiowych postanowień spisanych w wieku 15 lat? Niespecjalnie. Ale był to zdecydowanie jeden z najlepszych wieczór w Nowym Jorku i ciekawy pomysł, za który raczej bym się nie wzięła, gdyby nie ta nieszczęsna bucket lista stworzona 10 lat temu.
Ostatecznie bardziej podobały nam się miejsca, które sami sobie wybraliśmy, niż te najbardziej legendarne, nowojorskie must-see punkty. Szok i niedowierzanie. Nie podpłynęliśmy do Statuy Wolności i mieliśmy wysrane na muzeum World Trade Center, ale jarały nas wiewiórki w parku.
Być może w większości miejsc na ziemi jest to wniosek w miarę oczywisty, ale Nowy Jork jest jednym z miast tak obrośniętych kliszami, że ciężko się uwolnić od pewnych schematów.
Tymczasem moje ulubione wspomnienia to: wizyta na Greenpoincie, buszowanie po księgarniach, po-broadwayowe piwo oraz kolacja o zachodzie słońca. Nie są to zwykle pierwsze punkty w nowojorskich przewodnikach (chociaż i nie ostatnie), więc płynie stąd ważna dla mnie lekcja, aby w podróży przede wszystkim realizować swoje pomysły.
Dodaj komentarz